Działo się to jakieś cztery wcielenia temu, gdy byłam księżniczką w małym niemieckim państewku o nazwie, której ze względów bezpieczeństwa nie wymienię. Dla celów tej historii niech mnie zwą Domicellą von Bartmann, aczkolwiek, rozumiecie sami, że z imieniem tym i nazwiskiem wymieniano wtedy moje liczne tytuły i akty własności, teraz już tak się nie robi, więc nie przynudzam. Żeby uprościć tok tej opowieści i uczynić ją dla Was bardziej strawną, zostawmy tylko Domicellę.
Czasy były niespokojne. Historycznych szczegółów Wam nie przedstawię, bo księżniczki takie jak ja szkolono wówczas nie w historii, lecz w haftowaniu, dyganiu i krokach tanecznych. I nie za dobrze mi szło ani pierwsze, ani drugie, ani trzecie. Za to szybko pojęłam, że kandydat, którego mi szykują na męża nie jest tym, z którym chcę przetańczyć resztę życia.
Cóż z tego, że miałam na ten temat odrębne zdanie, skoro inaczej zadecydowali szanowni rodzice, a w tamtej epoce bunt był niewskazany, gdy było się, jak ja, panną z dobrego domu. Musiałam wymyślić fortel, który mnie od niefortunnego kandydata wyzwoli.
Myślałam i myślałam, zupełnie na próżno, w międzyczasie wyhaftowałam nieudolnie kilkadziesiąt serwet i tuzin obrusów. Przy dwunastym obrusie wzór kwiatowy dosłownie rozpikselował mi się przed oczami. Wtedy zrozumiałam, że muszę przestać myśleć czym prędzej, inaczej oszaleję. Poszłam więc do czarownicy, bo tak się w tamtych czasach robiło, gdy człowiek był już naprawdę zdesperowany. Pomocy psychologicznej czy psychiatrycznej nie mieliśmy. Za to była czarownica.
Dygnęłam przed czarownicą i wyłożyłam sprawę. Nie chcę, nie mogę, mówiłam, cała we łzach, tańczyć z nim nie będę, koniec, kropka. Zafrasowała się czarownica, zadumała nad moim nieszczęściem.
– Dobra z ciebie dziewczyna i lubisz koty – powiedziała wreszcie, i sądzę, że to właśnie argument o kotach ją przekonał (czy wspomniałam o tym, że w pałacową komnatę dzieliłam z kotką Euzellą, moją wierną przyjaciółką?). – Dlatego ci pomogę, dawaj parę złotych monet za fatygę, a ja już wyciągam kryształową kulę spod łóżka.
I tak to się właśnie odbyło. Wręczyłam złoto, czarownica postawiła na stole przykurzoną kulę, a potem zaczęły się czary. Kula żarzyła się, czarownica zerkała w nią to jednym okiem, to drugim, i tak bez końca. Ja z kolei wierciłam się na krześle, ziewałam, martwiąc się, czy aby kula nie szwankuje, skoro czarownica tak długo w nią patrzy i nic nie mówi. Wreszcie zasnęłam i spałam długo. Obudziło mnie poszturchiwanie czarownicy.
– Wstawaj, panna – nakazała. – Oto pergamin, który pomoże ci wyjść z tej opresji. Idź do swojego kandydata, przekaż mu wiadomość. Powinno zadziałać, jakem czarownica.
Tak też zrobiłam. Przekazałam pergamin kandydatowi, a ten, przeczytawszy treść listu, zwiał na koniec świata.
Czarownica naprawdę się postarała. Przewidziała przyszłość kandydata cztery wcielenia później. Opisała, jak to codziennie będzie chodził z pętlą wokół szyi do szklanej wieży, gdzie każą mu godzinami wpatrywać się w rzędy cyfr, a w zamian za ten trud wypłacą należność nie w złocie, lecz w papierze. Widocznie kandydat tak bardzo się wizją przyszłości przeraził, że postanowił zrobić wszystko, by odmienić losy. Głupiec, przecież rozumiecie sami, że przeznaczenia zapisanego w kuli nie można zmienić.
I ja z moim przeznaczeniem się pogodziłam. Żeby uniknąć kolejnych nietrafionych pomysłów moich drogich rodziców, przeniosłam się z pałacu do chatki czarownicy, by uczyć się czarów. Wiedziałam już, że taniec, dyganie i haftowanie nie są dla mnie. Z czasem czarownica przekazała mi całą swą mądrość i kulę. Przed śmiercią przyzwoliła, bym nie wcześniej niż cztery wcielenia później opublikowała tę historię.
– I tak ci nie uwierzą – skwitowała moje wątpliwości.
Wierzcie lub nie, przeniosłyśmy się z Euzellą do obecnych czasów, gotowe użyczać ludziom wiedzy czarownicy. Kolejny powód, dla którego warto zaglądać do tego bloga. Czarodziejska kula zaginęła w trakcie podróży przez stulecia, ale za to ja skończyłam różne studia i kursy oraz zgromadziłam życiowe doświadczenie. To lepsze od kuli. Zapraszam Was do uważnego czytania wpisów. Kto wie, może kolejnym razem opowiem Waszą historię?
Ta strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.OKDowiedz się więcej