W Pruszkowie tego dnia miały się odbyć wybory. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że w podziemiu król już szykował się do objęcia rządów. Przez ostatnie dni starannie polerował pozłacaną koronę, produkt niepełnowartościowy i z bazaru, lecz dla niewtajemniczonych symbol władzy absolutnej. Gdy ozdoba świeciła jak należy, oznajmił swojemu kotu: jestem gotowy. Kot przeciągnął się w służalczym geście. Naprawdę wszystko zostało przygotowane.
To dlatego cała heca z wyborami była co najwyżej znakomicie rozegraną inscenizacją. Szkoda tylko, że tego dnia członkowie komisji wyborczych, w tym ja, musieli tak wcześnie zerwać się z łóżek, i w tę całkiem przyzwoitą niedzielę siedzieli potem za długim stołem z zielonym obrusem, zamiast zapaść się w fotelu przed telewizorem zajęci tym, co zwykle.
Król nawet poszedł zagłosować. Ot tak, żeby sprawdzić, czy wszystko toczy się po jego myśli. Teatralnie wrzucił do urny swoją kartę, na której wcześniej nabazgrał coś za zasłoną. Wprawiło go w tak znakomity nastrój, że uśmiechnął się szeroko do zasmarkanego dzieciaka w czapce, który pocił się niemiłosiernie w lokalu wyborczym, odziany przez nadgorliwą mamę w strój polarnika, mimo dość ciepłej jesieni. Dzieciak wył adekwatnie. Naprawdę wszystko odbyło się tak, jak należy.
Potem trzeba było już tylko trochę poczekać. Wyniki ogłoszono następnego dnia po południu. Demokracja zadziałała w sposób całkowicie przewidywalny. Zwyciężył kandydat z większą liczbą głosów. Tymczasem król zacierał ręce, bo wiedział, że i tak jest górą.
I gdy przyszła na to pora, poszedł do zwycięskiego kandydata i poklepał go poufale po ramieniu. Polityk przyjrzał mu się bacznie, odrobinę skonsternowany. Jestem czysty, nowy, świeży, wyjaśnił królowi. Nie po to tyle się natrudziłem, byś zgłosił się do mnie teraz dyktując warunki. Mamy demokrację, mówił. Ludzie będą rządzili przeze mnie, a ja będę im służył. Nie ma mowy, bym szedł teraz na kompromisy
Na co król tylko uśmiechnął się szeroko i powiedział:
– Polityka tego miasta zawsze pozostanie domeną króla. To ja mam tu swoje procedury, dekrety, układy i układziki, powiązania, znajomości, więzy krwi i biznesu, niepisane prawa, obyczaje, dobrze widziane miny i gesty, ukłony do pasa, magię formularzy i pieczątek. To ja mam pozłacaną koronę, w którą wszyscy wierzą, choć jest bublem z Chin. Jeśli chcesz tu rządzić, musisz mi się w końcu podporządkować. Im szybciej, tym lepiej. Tak będzie łatwiej dla ciebie.
Kandydat zezłościł się i gwałtownie wyprosił króla za drzwi. To miało załatwić sprawę. Zwycięzca ciężko westchnął, otarł pot z czoła i schował pozłacaną koronę do szuflady w biurku na kluczyk. Może się przydać, na pamiątkę albo dla szpanu, tłumaczył sobie tę kradzież, choć wolał myśleć o koronie jak o łupie wojennym. Albo o trofeum.
Tymczasem król zacierał ręce za drzwiami. Zaskoczyło go, że zwycięzca tak szybko wszedł w rolę. A zatem Pruszków dalej będzie monarchią, zarechotał król i w nagrodę kupił sobie lemoniadę w kiosku przy stacji. Ludzie wsiadali i wysiadali z pociągów nieświadomi, że znowu zadecydowano za ich plecami. Jak to się zwykle dzieje. Niestety.
Ta strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.OKDowiedz się więcej