Powroty

dyskusja: Brak komentarzy
Nie pojechałam tam z konkretnego powodu. Gdy teraz o tym myślę, nie umiem Wam powiedzieć, czego oczekiwałam. Może chciałam ożywić wspomnienia. I one faktycznie do mnie przyszły, gdy tylko wysiadłam z samochodu. Znajomy śmietnik, drabinki na placu zabaw, piaskownica. Przejście na osiedle na tyłach supersamu, które dobrze znam, bo przemierzałam je tysiące razy. Sklepik papierniczy-ksero i salon kosmetyczny przy wejściu, tak samo jak kiedyś. W słońcu to wszystko wyglądało naprawdę ładnie. Spróbowałam się do tego wszystkiego uśmiechnąć.
       Jeszcze las, w oddali. Ale tam nie poszłam. Zabrakło mi czasu.
       Za to miałam czas i okazję, żeby popatrzeć w swoje okna. Właściwie, w swoje dawne okna, bo teraz mieszkanie zajmował ktoś inny, nowy właściciel lub właściciele. Patrzyłam w swoje okna i czułam coś na kształt miłości zmieszanej z nienawiścią. Drażniło mnie, że zadomowili się u mnie. Wciąż byli dla mnie jak goście, choć z pewnością świadomości tego nie mieli. Spodobało mi się, że postawili karmnik dla ptaków na parapecie. I mieli rośliny doniczkowe w oknach, duże, zadbane. Może w innych okolicznościach zostalibyśmy przyjaciółmi. Ale teraz ja byłam na zewnątrz, a ich nawet nie było w domu.
       Wyjęłam telefon, żeby zrobić zdjęcie. Jedno, drugie i trzecie. Zdjęcie parapetu z karmnikiem i jeszcze dwa zdjęcia drzwi wejściowych z domofonem. Nie mogłam sobie przypomnieć starego kodu. Z niechęcią odwróciłam się na pięcie. Nie oglądając się za siebie w pośpiechu pomaszerowałam do samochodu. W drodze powrotnej nurtowały mnie pytania, czy opuszczone przeze mnie wiele lat temu miejsce ma duszę i jeśli tak, to czy ta dusza mnie rozpoznała. Czy poruszyła ją moja obecność, ta bezsensowna pielgrzymka do krainy przeszłości.
       Mam więcej takich ważnych punktów na mapie i czasami do nich wracam. Choruję z nostalgii za miejscami, które kiedyś opuściłam, choć to niekiedy były miejsca złe, gdzie źle się czułam. Chciałam badać to poczucie tęsknoty, napisałam nawet o tym książkę. Niczego nie wyjaśniła. Pozostałam ze znakami zapytania.
       Może ktoś mi to kiedyś jeszcze wytłumaczy? Może mnie olśni przy którejś kolejnej takiej wyprawie? Może po to właśnie wracam do swoich byłych domów?
       Ale nie mam dłużej czasu na rozmyślania. Porywa mnie nurt życia, ciąg spraw ważnych i nieważnych, które wypełniają mi dni. I tak aż do wieczora. Wieczorem jeszcze znajdę czas, żeby się zatrzymać, popatrzeć na zdjęcia karmnika na parapecie i drzwi wejściowych. Nadal nie przypominam sobie kodu. Przecież to bez znaczenia, pomyślę. Zirytuje mnie, że w ogóle poświęcam temu uwagę. Lepiej by było poczytać książkę albo położyć się wcześniej, zamiast grzebać w pamięci w poszukiwaniu informacji bez znaczenia. Zezłoszczę się na siebie i zasnę z tym uczuciem złości.
       A potem przyśni mi się, że znowu tam jestem, przed tamtymi drzwiami. Wciąż nie pamiętam kodu, nie mam klucza, lecz drzwi ustępują pod naciskiem dłoni. Zapraszająco się otwierają. Wchodzę. Na klatce stoi wózek. Pamiętam go. I farbę olejną na ścianie, schody i wycieraczkę. I zapach. Wszystko pamiętam. Moje mieszkanie jest na pierwszym piętrze. Poznaję. W drzwiach są zamki, co najmniej dwa, ale teraz wiem, że i tak wejdę do środka. Nie muszę dzwonić. Po prostu naciskam klamkę. Ustępuje.
       Wchodzę do przedpokoju i widzę siebie, jak odbijam się w dużym lustrze, które sama tam kiedyś powiesiłam. Duże lustro o jasnej, drewnianej ramie. I ja w środku. Taka sama jak kiedyś i taka sama jak teraz, poza czasem. A więc wciąż tam jestem i to jest rozwiązanie zagadki, myślę sobie i naprawdę mam wrażenie, że już rozumiem. Patrzę i widzę rozwiązanie. Widzę siebie w lustrze i nie patrzę dalej, w głąb mieszkania. Nie potrzebuję. Nie ciekawi mnie, co tam jest. Jak się urządzili ci inni. Obcy. I potem budzę się, z przeświadczeniem, że już wiem, z zadowoleniem człowieka, któremu coś wreszcie wyjaśniono. Ale gdy zaczynam się nad tym zastanawiać, pojawia się wahanie i niepewność. To tylko sen, mówię sobie. Nocne majaczenie.
       Więc będę musiała znowu tam pojechać. A potem jeszcze raz i drugi, trzeci. I jeszcze raz. Bez końca. Może intuicyjnie już wiem, w czym rzecz. Lecz rozum się temu opiera. Rozum pojmuje ostatni.