Kochany przyjacielu z dalekiej krainy,
jak by Ci to wszystko opowiedzieć najprościej, tak, byś zrozumiał. Może zacznę od tego, jak wracając z pracy minęłam dziś podwórko tego sąsiada, co zmarł wiosną, pana Wiesia, i zobaczyłam jego kota, Pusię, czarnego dachowca, z którym pan Wiesio dalej rozmawia. A zatem Pusia siedziała jak gdyby nigdy nic, na podwórku i pozwalała, by pan Wiesio czule do niej przemawiał, bo słyszy go doskonale, choć inni nie słyszą. Pomyślałam wtedy „koty rozumieją więcej niż niektórzy ludzie”, i nie żebym miała coś do ludzi. Zazdroszczę Pusi, że wykracza poza to, co dostępne naszym ludzkim zmysłom. Że z elegancją i wyprężonym na sztorc ogonem pokonuje nieprzekraczalne dla nas granice. Chciałam stanąć na wysokości zadania, więc pozdrowiłam pana Wiesia znad furtki prowadzącej do jego domu. Pusia popatrzyła na mnie poważnie. Wycofałam się czym prędzej, by nie zepsuć im spotkania.
Kochany przyjacielu z innej epoki,
gdy już doszłam do domu zobaczyłam, że okno werandy, które pękło przed rokiem w lipcu, choć się nie rozpadło, ale potem przez kolejne miesiące coraz bardziej pękało i wyglądało na coraz bardziej rozbite, znów jest jak nowe, jak gdyby nigdy nic mu nie dolegało. Patrzyłam na idealnie przezroczystą szybę zastanawiając się, jak to jest, że niektóre pęknięcia znikają, podczas gdy inne, z pozoru jak gdyby mniej definitywne, bo niematerialne, trwają niewzruszenie, pogłębiają się i wreszcie doprowadzają do rozpadu. A potem, odrobinę niechętnie, zadałam sobie pytanie o to, czy pragnęłabym dziś naprawić te swoje niematerialne pęknięcia i uznałam, że nie. Pogładziłam idealną szybę wzrokiem i poszłam dalej.
Kochany przyjacielu z innej historii,
usiadłam dziś do pisania i już miałam gotową fabułę, bohaterów, intrygę i puentę, w zasadzie wszystko, co może sprawić, że narracja jest dla czytelnika strawna, i Ty też byłeś w tym opowiadaniu jako jego integralna część. A potem nie wiedzieć czemu przypominałam sobie o Pusi, że tam na podwórku widziałam ją rozmawiającą z panem Wiesiem, i o szybie też pomyślałam, że się zrosła w całość, jakby wbrew logice, bo coś, co długo naprawiałam, nadal jest rozbite. Najpierw chciałam to wszystko od siebie odsunąć, bo bardzo lubię realizować plany, a pisania do Ciebie – wybacz! – nie miałam w planach. Im bardziej to odsuwałam, tym bardziej to się przysuwało, aż było tak blisko, w zasadzie tuż przy skórze, pod palcami. I proszę, oto list, który wysyłam w nieznane. Niekiedy tak się toczy życie, spontanicznie, po swojemu, inaczej niż w najlepszym scenariuszu. Jakie to szczęście, że tak właśnie jest.