„Dziewczynka z fortepianu”, czyli autobiografia fantastyczna
Powieść powstawała jako prezent imieninowy dla mojej Mamy. Do jej imienin (w lipcu) nie zdążyłam, za to książka była gotowa na gwiazdkę i jej pierwszy nakład (wydrukowany na domowej drukarce i zbindowany w punkcie ksero) rozszedł się „na pniu” w formie choinkowych prezentów.
Później „Dziewczynka” powędrowała jeszcze w formie cyfrowej, na DVD, zgłoszona do konkursu wydawnictwa Novae Res na debiutancką powieść. Konkursu nie wygrała, lecz mimo to w miesiąc po rozstrzygnięciu zaproponowano mi umowę wydawniczą. Nigdy nie zapomnę wieczoru, gdy się o tym dowiedziałam. Tamtej nocy nie mogłam spać.
Myślę, że pierwsza opublikowana książka musi być szczególnie droga każdemu autorowi, ale „Dziewczynka z fortepianu” jest dla mnie niezwykła jeszcze z wielu innych powodów. Zgłaszając ją do konkursu, gdy miałam powieść zwięźle przedstawić – określić tematykę i gatunek – po namyśle napisałam o niej „autobiografia fantastyczna”. I nawet jeśli świat literatury byłby gotów się na ten termin skrzywić, to nie znalazłam dotąd lepszego określenia, które wyrażałoby, czym ta książka jest. „Dziewczynka” jest opowieścią o mnie, ale też historią rodzinną, ukazującą drogich mi ludzi i miejsce teraz istniejące już tylko we wspomnieniach. I chociaż w treści znajdziecie dużo fantazji, baśniowe miejsca, zwierzęta mówiące ludzkim głosem, zaklęty fortepian i złe upiory, zapewniam Was, że wszystko w tej książce jest najprawdziwsze w świecie. Jak to możliwe? Przeczytajcie.
Książkę zakwalifikowano jako „młodzieżową”. Nie wydaje mi się, by to była najszczęśliwiej dobrana etykieta. „Dziewczynka z fortepianu” może spodobać się czytelnikowi w każdym wieku: zupełnie małemu (pod warunkiem, że znajdzie się dorosły gotów te 300 stron odczytać na głos) oraz większemu, całkowicie dorosłemu i dojrzałemu (co nie zawsze idzie w parze). Niewątpliwie książka nie każdemu przypadnie do gustu, potrzebna jest do jej odbioru określona wrażliwość i nie każdy ją w sobie znajdzie. Ale ja przecież nie pisałam dla każdego – pisałam dla Mamy.
Sądzę, że w zależności od wieku i podejścia czytelnik zapamięta z tej książki inne wątki, epizody i tematy. Można zatrzymać się w warstwie fabularnej, skupić się na losach bohaterów albo zadumać nad czasem, jego nieubłaganym pędem. Co wrażliwszych ostrzegam: niech Was nie zmyli jasna, raczej lukrowana okładka. W rzeczywistości powieść chwilami jest bardzo mroczna, a fortepian – czarny jak sadza. Twarzy okładkowej dziewczynki nie widzimy, lecz zapewniam Was, że się nie uśmiecha. To ja uśmiecham się teraz do tej dziewczynki.
Nie wszystko było wtedy proste i jasne, gdy we wczesnych latach jeździłam na wakacje do babci. Najtroskliwsza z matek nie ustrzeże dziecka przed nieznanym. Może i dobrze, bo to nieznane nas kształtuje. I przyjaźń, wspólnie przeżywane niebezpieczeństwa, trudne zderzenie z własną śmiertelnością, z odchodzeniem świata, który znamy, ukochaną krainą dzieciństwa. Dobrze, że zdążyłam tę krainę opisać – i oto mój pierwszy, może jedyny wygrany pojedynek z czasem. O przewrotności czasu przekonacie się sami, gdy moją książkę poznacie. Albo zrozumiecie to inaczej, we własnym życiu.