Dusza z aukcji

dyskusja: Brak komentarzy

 

Współcześnie, w czasach zakupów online, każdemu z nas może się coś takiego przytrafić. Opowiem Wam historię o pewnym niefortunnym zakupie. Sami zdecydujcie, czy będzie dla Was użyteczna czy też nie.
       Tamtego wieczora bawiłam się pierwszorzędnie i nic w tym dziwnego: po dłuższym okresie przygnębienia i problemów zaczynałam wychodzić na prostą. Czy to w pracy, czy w relacji z Nim działo się coraz lepiej. Nabierałam rumieńców. Prostowałam zgarbione plecy. W piersiach zrobiło mi się jakby nieco więcej miejsca na oddech. Uczyłam się życia na nowo.
       Odkrywałam też całkiem nową dla siebie jakość: beztroskę. I tamtego wieczora nie miałam trosk. Choć może to było jedynie złudzenie, bo piliśmy wino i nie byłam w pełni sobą. Ale zostawmy to. Do rzeczy.
       No więc zebrało się nas kilkoro, sami dobrzy przyjaciele, miałam na sobie sukienkę w kwiaty, czułam się kobieco, lekko, gdybym tego zapragnęła, może zdołałabym unosić się nad podłogą. Pławiłam się w miłych słowach i przychylnych spojrzeniach. To była zwykła domówka, a mnie się zdawało, że jestem na balu.
       W dzisiejszych czasach bale kończą się niekiedy przed monitorem komputera. Siedzieliśmy przy stole przeglądając oferty. Wędrowaliśmy tu i tam, w chaosie zachcianek. Komuś z nas marzyły się wiklinowe fotele do ogródka, a potem przeszliśmy do elektroniki, żeby sprawdzić, czy tanieją te nowe modele telefonów, które już za chwilę będą stare. I nie wiem, jak to się stało, że znaleźliśmy aukcję o tej treści.
       „Patrzcie, nie wierzę – powiedział ktoś z nas i bardzo głośno się roześmiał. – Zobaczcie, czym handluje ten koleś”.
       „Sprzedam duszę. W idealnym stanie”, przeczytałam i też wybuchłam śmiechem. To był idealny żart. Gdzieś w innym miejscu na Ziemi, nie tak daleko stąd, skoro ogłoszenie zamieszczono w polskim serwisie zakupowym, sprzedawca bawił się równie dobrze jak my. Przez to poczułam z nim pewien rodzaj powinowactwa. Byłam gotowa zaprosić go do naszego grona.
       „Kupmy to – zaproponowałam wesoło. – To tylko dwie dychy”. Sprzedawca nie żądał wiele. Dwadzieścia złotych. Z darmową wysyłką, rzecz jasna. Jakżeby inaczej. Jak byście chcieli przesłać duszę? Szybko się zalogowałam. Niby kupowaliśmy wszyscy, ale to ja się zalogowałam i zapłaciłam ze swojego konta. Zrzucać się na 20 złotych? Kto to widział. Byłam gospodynią spotkania i zapragnęłam być hojna. Tamtego wieczora stać mnie było na znacznie więcej. Dlatego dusza przyszła do mnie. Chwilę po zrobieniu przelewu dostałam wiadomość o treści: „Zamówienie zrealizowanie”.
       Uśmiechnęłam się jeszcze do siebie na myśl o tym kawale. Byłam już sama. Goście rozeszli się do swoich domów, a ja ścierałam ze stołu okruchy po kanapkach i plamy z wina. Tak zostałam właścicielką nowej duszy. Wzięłam to za doskonały dowcip. Bo niewiele wtedy jeszcze rozumiałam.
       Następnego ranka obudziłam się z przeświadczeniem, że coś się zmieniło. Świat wokół wyglądał znajomo, lecz mnie trawiła dziwna ekscytacja przemieszana z niepokojem. Pomyślałam, że uda mi się rozpędzić niepokój kawą. Poszłam do kuchni, gdzie powitały mnie złowrogie pomruki. Stanęłam jak wryta. Mój kochany psiak, wierny od lat i łagodny jak baranek warczał na mnie, groźnie obnażając kły. Przeraziłam się, że jest chory. A może wściekły? Co robić z potencjalnie wściekłym psem? Kogo wezwać na pomoc? Bardzo powoli, nie spuszczając zwierzaka z oczu, otworzyłam lodówkę. Wyjęłam z niej kawałek kurczaka z wczorajszej imprezy. Instynktownie moja dłoń powędrowała na pobliską szafkę, gdzie stał środek grzybobójczy. Silnie toksyczny. Skropiłam mięso płynem i rzuciłam w kierunku psa, a potem zrobiłam krok w tył, do przedpokoju i zatrzasnęłam drzwi do kuchni.
       Na śniadanie poszłam do pobliskiego baru. Zamówiłam jajecznicę na boczku. Gdy wróciłam do domu, było już po kłopocie. Potem nie chcieli mi uwierzyć, że otrułam własnego psa. Sądzili, że żartuję. Sami widzicie, że to żadni przyjaciele, skoro dobro zwierzaka przedkładali nad moje własne bezpieczeństwo. Zobaczyłam to wtedy bardzo wyraźnie. Mogłam zostać pogryziona i potencjalnie zakażona, lecz ich to wcale nie obchodziło. Mówili tylko: „To nie ty. Ty taka nie jesteś. To nie może być prawda. Nabierasz nas”. Postanowiłam więc sobie, że nie zaproszę ich już nigdy więcej. I oni przestali mnie zapraszać. Sporadycznie jeszcze ktoś dzwonił, pewnie kierowany wścibstwem. Bo czymże innym? Co poza wścibstwem mogło być w tych ludziach?
       Trudno powiedzieć, żebym była tym wszystkim rozczarowana. Po prostu tak to w życiu bywa. Współcześnie przyjaźnie są nietrwałe. Do miejsca pracy też nie warto się przywiązywać. Weźmy moją sytuację. Niedawno awansowałam i zaczynałam zarabiać przyzwoite pieniądze, ale to wszystko skończyło się telefonem z kadr i wręczeniem mi świstka z wypowiedzeniem. Jeszcze usłyszałam, że tylko przez wzgląd na moje dawne sukcesy nie domagają się ode mnie pieniędzy na pokrycie strat, za które rzekomo odpowiadałam. Mali nędzni ludzie. Miałam ochotę zrobić z nimi dokładnie to samo co z psem. Zasługiwali na taki los, niestety zabrakło mi narzędzi i sposobności, by mój plan wykonać. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to oszkalować ich wszystkich w internecie. Anonimowo zamieściłam nienawistne komentarze. Znalazły się osoby, które chętnie te wątki podchwyciły. Niech mają za swoje, szuje.
       Zostałam więc sama w domu, bez pieniędzy, przyjaciół, nawet bez tego parszywego kundla, co pierwszy obrócił się przeciwko mnie. Miałam ochotę wyć. Pragnęłam wszystko wokół siebie unicestwić. Nie miałam takiej mocy. Pomyślałam wtedy o Nim, że zostawił mnie na pastwę losu. Że nigdy o mnie nie dbał. Po twarzy popłynęły mi łzy wściekłości i rozczarowania na myśl o balu, gdy tak dobrze się bawiłam w sukience w kwiaty. Wydarzenia tamtego wieczora wydały mi się tak bardzo nierzeczywiste, jak z innego świata, z innego życia. Przeklinałam Go. Uznałam, że nie potrzebuję dłużej trwać tutaj, dla Niego. „Zrobię Mu na złość i umrę”, odgrażałam się. Przypomniało mi się, że mam jeszcze ten środek grzybobójczy, który z łatwością załatwił psa. Bałam się jednak, że dla mnie, dorosłej kobiety, go nie starczy.
       To logiczne więc, że sięgnęłam po komputer i wpisałam hasło w wyszukiwarkę. Nawet śmierć da się kupić online, a najlepiej w okazyjnej cenie.
       Chwilę potem przeglądałam listę swoich zakupów, te wszystkie kretynizmy, które kiedyś zapragnęłam mieć. Ciuchy, książki, prezenty sprawiane znajomym, choć ci mieli mnie za nic. I jeszcze, szczyt wszystkiego, ta nieszczęsna dusza, żałosny żart, jaki zrobiłam samej sobie. Dwadzieścia złotych, które lepiej byłoby wydać na dodatkową porcję środka grzybobójczego. Pomyślałam, że to zrobię. Coś, co tkwiło bardzo głęboko we mnie, w rejonach, o których sądziłam, że już nie istnieją, nalegało, bym tak właśnie postąpiła.
       Nie muszę Wam chyba o tym przypominać: w przypadku zakupów przez internet klientowi przysługuje prawo zwrotu. Więc napisałam, że zwracam tę duszę, za którą zapłaciłam, by ubawić znajomych. Sprzedawca-żartowniś miał obowiązek zwrócić pieniądze. Przyznaję: zrobił to błyskawicznie i bez zbędnych ceregieli. Sprawdzając stan konta odetchnęłam z ulgą, w czym tkwił pewien paradoks, skoro odzyskane środki zamierzałam przeznaczyć za chwilę na samobójczą śmierć.
       Wpisałam więc w wyszukiwarkę nazwę trucizny i wtedy przed oczami stanął mi obraz mojego zmarłego psa. „Chciał mnie ugryźć, był wściekły”, tłumaczyłam sobie, mimo to narastały we mnie żałość i tęsknota. Poczułam się przerażająco sama w tym mieszkaniu, gdzie już nikt nie przychodził w odwiedziny i zabrakło radosnego towarzysza na czterech łapach z merdającym ogonem. Zamknęłam komputer i pozwoliłam rozpaczy, by mnie zalała.
       Od tamtej pory minęło trochę czasu i zaszło parę zmian. Pewnych błędów nie można łatwo naprawić, niektóre straty są ostateczne. Uczę się żyć na nowo i powoli odzyskuję radość. Znalazłam inną pracę, przekonałam do siebie paru przyjaciół, myślę o tym, by znowu mieć psa, lecz wolę jeszcze z tym poczekać, aż pewne bardzo bolesne wspomnienia nieco wyblakną.
       Nie będę Wam niczego tłumaczyć, ani tym bardziej Was pouczać, bo tak naprawdę nie wiem, jak to się wszystko rozegrało. Tylko fakty Wam przytoczyłam, a wnioski wyciągnijcie sami. Wam także może się przydarzyć jakiś nietrafiony zakup. Takie czasy. Jeden klik i kupione. Współczesne bale kończą się niekiedy przed monitorem komputera i stwarzają dziwaczne pokusy. Bądźcie rozważni, jeśli Wam się uda.