Pamiętacie Euzebię-bajkopisarkę? To bardzo mądra kotka literatka i mam to szczęście, że mieszka ze mną. Przeszło rok temu wymruczała cały cykl bajek, z których jedna opowieść trafiła do książki charytatywnej dla dzieci. Ale wtedy mruczenie Euzebii wcale nie ustało. W zasadzie Euzebia mruczy codziennie, tylko ja nie zawsze słucham. Gdybym tylko miała w sobie dość sił i konsekwencji, żeby wszystko spisywać, z tych wymruczanych kocich historii powstałoby już wielotomowe dzieło. Głaszczę szare futerko i czuję, jak zalewa mnie znajome poczucie winy. Euzebia uchyla agrestowe oczy, patrzy na mnie zdziwiona, jakby chciała zapytać: „W czym problem?”.
– Właśnie uświadomiłam sobie, że zaniedbałam pewne bardzo ważne zadanie – tłumaczę. – Powinnam była uważniej ciebie słuchać i częściej pisać. Miałybyśmy wtedy więcej historii do dzielenia się z innymi. Gdybym się bardziej postarała, wymruczanych bajek byłoby nie kilka, lecz kilkadziesiąt albo kilkaset. A może nawet kilka tysięcy.
– Wiesz, nie jestem zbyt mocna w liczeniu – odpowiada ostrożnie Euzebia – ale nie sądzę, by te kilka tysięcy bajek było komuś aż tak bardzo potrzebnych. Zamiast czynić sobie wyrzuty, lepiej siadaj do pisania, a ja podyktuję ci historię, o której wiem, że jest przede wszystkim potrzebna tobie. Chcesz sama wybrać temat?
– Jeśli mogę wybierać, chciałabym usłyszeć, Euzebio, opowieść o przyjaźni, taką, którą podaruję później swoim Przyjaciołom.
Euzebia nie namyśla się ani chwili. Czyżby spodziewała się, że właśnie o to poproszę? Kochani Przyjaciele, oto historia Euzebii wymruczana specjalnie dla Was:
Nie tak dawno temu i wcale nie tak daleko stąd żyła sobie dziewczynka, Dominika, która sądziła, że w życiu koniecznie trzeba się bardzo starać. I tak właśnie postępowała: starała się ze wszystkich sił. W szkole zbierała dobre stopnie, sprzątała swój pokój, nosiła czyste ubrania i wypucowane buciki. Grała na pianinie, choć bardzo tego nie lubiła i straszliwie bała się nauczycielki w szkole muzycznej, a potem zdała jeszcze egzaminy do liceum i na studia, dostała pracę, została żoną i mamą, i w każdej z tych ról chciała być znakomita, albo przynajmniej dostateczna.
Dodajmy, że Dominika oceniała siebie bardzo surowo. Przeglądała się w krytycznych oczach, więc sądziła, że nigdy nie jest dość dobra. I miała na to tylko jedną radę: starać się jeszcze bardziej. Życie Dominiki było jak wspinaczka pod górę. Czasem zbocze lekko się wznosiło, innym razem stawało się bardzo strome, z chybotliwymi kamieniami. Wtedy, gdy kamienie leciały lawiną w dół, było najgorzej. Ale Dominika radziła sobie, sama, bo była silna i sądziła, że tak trzeba. Myślała, że zawsze na wszystko starczy jej sił.
Jakież było jej zdumienie, gdy pewnego dnia zaczęła spadać. Spadanie z początku nie było aż takie oczywiste. Po prostu drogi nie ubywało. Dominika maszerowała i maszerowała, lecz mimo to jakby utknęła w tym samym punkcie górskiego szlaku: na lewo skały, na prawo skały, z przodu stromizna, z tyłu przepaść. Dominice wydawało się, że wystarczy, jak przyspieszy. Wspinała się więc coraz szybciej, coraz bardziej gorączkowo i rozpaczliwie. Aż w końcu uzmysłowiła sobie, że jest niżej. Coraz niżej. I jeszcze niżej. Obejrzała się za siebie i zobaczyła otchłań. Ścieżka w górach zamieniała się w górską ścianę. Dominika trzymała się jej kurczowo, przywarła do niej całym ciałem, ze wszystkich sił. To wtedy wreszcie zrozumiała, że sama nie da rady. Nie dlatego, że jest słaba. Po prostu w taką trasę nie idziemy samotnie, potrzebujemy asekurującej dłoni, dodającego otuchy słowa. Tymczasem Dominice wydawało się, że jest zupełnie sama na tej górze, i że nie ma już dla niej ratunku. Rozluźniła uścisk, w którym przywarła do skał, przewidując, że teraz naprawdę runie w dół.
I wtedy zdarzył się cud, a właściwie cała seria cudów.
Zaczęło się od tego, że zadzwonił telefon: to była Marta, jak zawsze gotowa posłuchać historii o górze Dominiki, o tym, jak jest tam trudno i stromo. Marta słyszała tę historię tysiące razy, ale zawsze uważnie słucha, choć na pewno ma własną górę, po której się wspina, i może mieć tej góry Dominiki serdecznie dosyć. Po rozmowie z Martą Dominika poczuła, że stabilniej utrzymuje równowagę. Znalazła solidne podparcie dla nóg i już nie obawiała się, że któraś ze stóp ześlizgnie się w nieznane.
A na tym nie koniec. Niedługo potem w kieszeni Dominiki zawibrowała komórka, powiadamiając, że właśnie przyszedł sms. To Maks wysłał jej zdjęcie niezapominajek, znak, że o niej pamięta i się o nią troszczy. Dominika uśmiechnęła się i na chwilę w ogóle zapomniała o tym, że się wspina. A gdy podniosła oczy znad telefonu zauważyła, że zbocze góry nieco wyżej łagodnieje, i nabrała nadziei, że już za chwilę odpocznie.
Nie miała czasu zastanowić się, jak długo zajmie jej wspinaczka do tego łagodniejszego zbocza, bo oto przyjechała Asia na rowerze, cierpliwie wysłuchała historii o górze, a potem zabrała Dominikę na lody. Lody były pyszne. I z nieznanych powodów sprawiły, że gdy Dominika wróciła na szlak, już nie wisiała na ścianie, lecz stała stabilnie na górskiej ścieżce, która wcale nie wyglądała niebezpiecznie. Trzeba było tylko trochę uważać na sterczące głazy i rozpadliny.
Mimo to Dominika westchnęła na myśl o dalszej podróży. Bardzo bolały ją nogi. Chętnie usiadłaby na ziemi i została tu trochę, lecz pejzaż wciąż wydawał się taki odludny i nieprzyjazny. Na szczęście w porę pojawiła się Ania i zabrała Dominikę w odwiedziny do swojej mamy, do Milanówka. Mama Ani podarowała Dominice kwiaty do ogrodu. Dominika natychmiast posadziła je na grządce i powstał z tego taki oto klomb życzliwości:
Gdy tylko Dominika należycie podlała klomb, ruszyła w dalszą drogę. Już nie było stromo, lecz wciąż pod górę. Głazy zamieniły się w drobniejsze kamyki, łatwiej było po nich kroczyć, lecz wciąż raniły stopy. Całe szczęście, że wzdłuż drogi pojawiła się poręcz. Dominika mogła w każdej chwili się na niej wesprzeć i chwilę odpocząć. Wędrówka przestała być aż tak bardzo uciążliwa, lecz teraz Dominika zaczęła zastanawiać się nad sensem i celem tak długiego marszu. Dokąd tak naprawdę zmierzała? Wcześniej nie zadawała sobie tego pytania. Sądziła, że zawsze musi być stromo i pod górę, bo takie jest życie.
I wtedy podjechała Iwona swoim czerwonym samochodem. Przywiozła Dominice pudełko z jabłkami i torbę pięknych ubrań. Dominika z początku nie chciała ich mierzyć, sądziła, że jest zbyt umorusana ziemią po górskiej wspinaczce i sadzeniu kwiatów. Od razu w oko wpadła jej różowa bluzka (tak, to ta ze zdjęcia!).
Teraz Dominika popatrzyła na górski szlak przed sobą i już wiedziała, że nie musi dłużej maszerować. Unosiła się nad ziemią. Świat wokół stał się piękny i radosny, a Dominikę unosiły skrzydła przyjaźni.
***
Na koniec pytam Euzebię, czy mogę opublikować tę historię na stronie „Dominika pisze” i na Facebooku. Euzebia nie ma swojego profilu, chociaż czasem pojawia się na zdjęciach w niektórych postach. Jest kotem nowoczesnym i ponadczasowym. Nie przywiązuje zbyt dużej wagi do praw autorskich. Dlatego ta historia jest dla Was, moich Przyjaciół, tych wymienionych i niewymienionych. Dziękuję, że jesteście ze mną.